Geoblog.pl    autostopem    Podróże    BalkanTour 2011    prawdziwe łóżko!
Zwiń mapę
2011
25
sie

prawdziwe łóżko!

 
Chorwacja
Chorwacja, Jezera
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1793 km
 
Zbieramy się późno, gdy wyjątkowo postanowiliśmy wstać godzinę później, a potem jeszcze gawędziliśmy z naszym TIRowym gospodarzem przy herbacie z posmakiem kawy (była robiona w ekspresie do kawy). W końcu ruszamy na autostradę, po drodze gubiąc się na zaskakująco rozbudowanych przedmieściach Zagrzebia. Z opresji ratuje nas market z zimnymi napojami, dodająca nam otuchy po chorwacku Niemka oraz dwóch tutejszych staruszków, którzy w końcu wskazują nam drogę do autostradowych bramek. Przed bramkami stoi policjant, więc próbujemy dostać się za nie okrężną drogą przez jakiś przyautostradowy warsztat. Po kilku nieudanych próbach decydujemy się na ryzyko i stojąc za parkanem przywołujemy policjanta. Po polsku tłumaczymy mu, że chcemy się dostać na parking obok bramek, a kiedy ten próbuje przejść na angielski uparcie powtarzamy "parking, parking". W końcu macha ręką i pozwala nam iść poboczem w stronę naszego rzekomego celu. Kiedy znikamy mu z pola widzenia przeskakujemy z powrotem za parkan i kierujemy się w stronę pobliskiej stacji benzynowej, na której kręci się tylu Polaków, że decydujemy się ich zaczepiać w pierwszej kolejności. Trzeci z kolei samochód, z dwoma całkiem przyjemnymi dresikami, zabiera nas prawie pod sam Zadar. Dostajemy po ufundowanym nam Red Bullu i przy dźwiękach Feela na zmianę z jakąś techniawką ruszamy w drogę.

Do Šibenika zostaje nam raptem 150 kilometrów, ale póki co tylko smażymy się na parkingu. Nie licząc furgonetki pełnej tureckiej dziatwy i ich ojca proponującego nam podwózkę za pieniądze droga jest niemal pusta. Kiedy następuje zmiana i zaczyna się moja kolej łapania stopa w tej samej chwili przy głównej drodze zatrzymuje się nam ciężarówka do Šibenika, a od strony parkingu sportowe auto do Zadaru. Wybór zostaje podjęty za nas, bo po chwili ciężarówka odjeżdża. Naszym kierowcą okazuje się bardzo bogaty Turek, który - jak się okazuje w trakcie rozmowy - pracuje dla chorwackiej kompanii diamentowej i jest pierwszą osobą na naszej trasie, która mówi po angielsku.
Rozmawiamy o naszej podróży, o jego pracy, o poziomie życia w Polsce i innych krajach (nie chce nam uwierzyć, że praca minimalna w Polsce po przeliczeniu na euro naprawdę wynosi tyle i tyle). Samet opowiada nam o swojej pracy na terenie całych Bałkanów, swojej żonie żądnej luksusów i przypomina oraz przestrzega, że małżeństwo to tylko więcej problemów, bo trzeba utrzymać żonę). Wspomina również, że jest kierowcą rajdowym w lidze w Antalayi, a w międzyczasie jego tempo jazdy wzrasta do 220-250km/h. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wcale się nie bałam.
W oszałamiającym tempie i podwiezieni kawałek dalej niż jest to po drodze naszemu kierowcy docieramy na najbliższą stację za Zadarem, gdzie zostajemy zaproszeni na zimnego drinka. Dopiero wtedy - na szczęście - dowiadujemy się po serii pytań czy mamy ze sobą jakąś broń, bo jest tu niebezpiecznie a ludziom nie można ufać, że Samet nigdzie nie rusza się bez swojego glocka, którego trzyma w schowku zrobionym specjalnie na zamówienie w swoim aucie...

"Trochę" zaszokowani idziemy na wylot parkingu łapać coś już bezpośrednio do Šibenika. Długo nie czekając trafiamy na młodą Chorwatkę, z którą znów gawędzimy o sytuacji w Polsce i Chorwacji, o podobieństwach i różnicach między naszymi krajami, o Lechu Kaczyńskim(!) oraz o tutejszej wojnie toczącej się w latach 90-tych. Dziewczyna zawozi nas pod sam dworzec autobusowy, z którego bez problemu powinniśmy się dostać na wyspę Murter, która jest naszym pierwszym celem w Chorwacji. W trakcie szukania jakiegoś rozkładu jazdy lub informacji zostajemy zaczepieni przez żebrzącego chłopaka. Kiedy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski od razu się rozpromienia - okazuje się, że swego czasu był kierowcą tira i jeździł też po Polsce, która kojarzy mu się z gościnnymi kierowcami zapraszającymi go na wódkę. Okazuje się również, że jest ofiarą bałkańskich wojen i konfliktów - jest chorwackim Bośniakiem, jego dziadków zabito, dom wysadzona w powietrze, a on sam walcząc stracił palec. Dziwne uczucie słyszeć to od kogoś tak młodego, widzieć na własne oczy jak wojna potrafi wyniszczyć człowieka. Choć sami nie mamy zbyt wiele, dajemy mu 5 kun, tym bardziej, że pomógł nas i wskazał nam gdzie jest informacja, gdzie kasa, gdzie stanowisko odjazdu oraz nakreślił orientacyjnie ceny łodzi i autobusu na wyspę.
Mamy szczęście, nasz autobus właśnie podjechał - wygląda jak niemiecki busik z lat 60-tych lub 70-tych (takim się zresztą okazuje), ale żwawo jedzie po wyboistych i krętych drogach wybrzeża. Około 19 docieramy do Jezer. Udało się nam! Dobra passa wróciła! A w nagrodę za to, że się nie poddaliśmy czeka na na raj na ziemi - od znajomego ojca K. prowadzącego tam bazę nurkową dostajemy pokój w dwupokojowym apartamencie na wzgórzu wyspy. Mieszkamy razem z parą z Warszawy, którzy są instruktorami nurkowania w bazie. Do soboty możemy korzystać z prawdziwego łóżka, prawdziwej łazienki i równie prawdziwej kuchni oraz wszystkich cudów wyspy, a aktualnie niczego mi więcej nie trzeba!
Po zimnym prysznicu udajemy się również na prawdziwy posiłek do miasteczka - pizza jest bardziej niż pyszna, tym bardziej, że to nasz pierwszy cywilizowany posiłek po tylu dniach. A wieczorem, przy piwie z sokiem cytrynowym, opowiadamy naszym współlokatorom o naszej podróży i jej perypetiach.

Po siedmiu dniach wreszcie zasypiamy w prawdziwym łóżku.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
autostopem

Agata i Krzysztof
zwiedzili 5% świata (10 państw)
Zasoby: 69 wpisów69 0 komentarzy0 9 zdjęć9 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
03.07.2012 - 22.07.2012
 
 
12.04.2012 - 17.04.2012
 
 
30.03.2012 - 30.03.2012