Geoblog.pl    autostopem    Podróże    BalkanTour 2011    pierwsze spotkanie z rodakami
Zwiń mapę
2011
24
sie

pierwsze spotkanie z rodakami

 
Chorwacja
Chorwacja, Zagreb
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1571 km
 
Po przebudzeniu się o godzinie 6-00 już w dziesięć minut później mamy towarzystwo. Miejscowi na rowerach na szczęście okazują się być przyjaźnie usposobieni (oczywiście "no english"), także po wymianie gestów migowych możemy sobie spokojnie dalej sterczeć rozbici na środku drogi do pól. Byli na tyle mili, że nawet dostaliśmy po lokalnej gruszce w prezencie. Jeszcze chwila lenistwa i zbiórka, by o 8-30 już wyjść na trasę w kierunku granicy. Zatrzymujemy się na krótki postój na wiadukcie nad autostradą, skąd podziwiamy pędzące auta w stronę Lublany. Kusi nas, by znaleźć jakieś miejsce na złapanie ewentualnego stopa, po namyśle odpuszczamy sobie jednak mając wciąż w pamięci sytuacje z Madziarską policją autostradową. Dochodzimy do ronda, z którego już tylko kilkaset metrów dzieli nas od przejścia, gdzie dostrzegamy jakieś dziwne ślady cywilizacji w postaci napisów na odwrocie znaku drogowego. Okazuję się być to... polski wierszyk turystów-autostopowiczów wracających z pobytu w Chorwacji. Krajanie utknęli tu na dosyć długi czas, ukończyli tutaj całkiem spory poemat. Pozostawiamy obok ich dzieła ślad po sobie, robimy pamiątkowe zdjęcie i ruszamy dalej. Przed granicą jeszcze eleganckie "penzio" z prysznicem za 2 euro oraz krótkie pogaduchy łamanym chorwackim. Starszy pan proponuje nam podwiezienie rowerem.

Na granicy, a właściwie jeszcze tuż przed nią, uderza mnie totalna pustka. Pozamykane sklepy i parkingi dla tirów, nieczynne motele i tylko skrzypienie jakiegoś kawałka blachy nie pozwala zapomnieć, iż miejsce kiedyś tętniło życiem. Od kiedy otwarto granice między Węgrami a Słowenią nikogo już nie kuszą dosyć kosztowne chorwackie autostrady i wszechobecny, południowy skwar. Jedni zyskują, a inni popadają w zapomnienie.

Pierwszą część przejścia przekraczamy bez problemu (Agatka dostaje swoją pierwszą pieczątkę do paszportu, z czego jest strasznie zadowolona; ja przypominam, podróżuję na dowodzie osobistym, który jeszcze często będzie budził mieszane uczucia), pada po raz pierwszy pytanie, czy przenosimy jakieś narkotyki. Do części drugiej przechodzimy przez most, który symbolicznie kończy nasz pobyt w krainie niemych ludzi. Druga bramka i humorki już takie średnie - panowie czepiają się mnie, iż zagaduję kierowców jeszcze przed granicą, wypytują znów o narkotyki i ile wwożę pieniędzy. Na reakcję o naszej gotówki wybuchają gromkim śmiechem (zrozumiem to w pierwszej napotkanej restauracji).

Tradycyjnie już rozpoczynamy poszukiwania transportu. Trafiamy paru polskich kierowców, ale albo jeżdżą na żółtych blachach albo boją się zabrać nadprogramowych pasażerów - większość ciężarówek jest rejestrowane na 2 osoby, także przynosiliśmy ze sobą zapowiedź mandatu za 500-1000 euro. Zamiast próbować coś łapać rozkładamy się pod drzewem chcąc jakoś przeczekać ten przeraźliwy upał. Popijamy zimny napój kupiony za pierwsze kuny (kosmicznie drogi), czytamy gazety i krótko mówiąc mamy sjestę.

Spod drzewa zabiera nas tirowiec, który wcześniej zarzekał się, że nas nie weźmie. Nie wyprowadzamy go z błędu, gdy myśli, że nic od czasu naszej rozmowy nas nie chce wziąć i ładujemy się do tira. Droga mija bardzo szybko i bezproblemowo i wkrótce lądujemy na parkingu na obwodnicy Zagrzebia. Po stronię na Lublanę sami Turcy (kheszeret manyel utce frutce wkrótce... piękny język), także ruszamy zadaszoną i zaduszoną kładką na drugą stronę (wewnątrz temperatura +10 stopni w porównaniu do tego skwaru panującego na zewnątrz). Po rekonesansie usadawiamy się pod ścianą restauracji i przygotowujemy sobie obiad, którym wspaniałomyślnie dzielimy się z mrówkami. W międzyczasie pojawia się polski tir, który co prawda nie jedzie dalej, ale dostajemy herbatę i wskazówki jak wychodzi się z parkingu na autostradę. Okazało się również, że spotkaliśmy się na granicy HU/HR.

Powoli zbieramy się do przenosin na A1, gdy nieopodal nas rozstawia się para autostopowiczów próbujących coś złapać w tę samą stronę co my. Krótko mówiąc, ktoś chce nas przechytrzyć!!!
Ruszam dziarsko na spotkanie i pytam:
- Where you from?
- From Poland
- No kurrrna!
Radość jednych i drugich dosyć spora. My wreszcie spotykamy ludzi z polski nie straszących nas dzikimi stepami, barbarzyńskimi ludami i wycinaniem nerek, a oni traktują nas jak dobre źródło informacji. Ich kierunek: Plitvickie Jezera, a potem Dubrownik, jak da radę. Pokazujemy im jak mają dotrzeć na autostradę, wymieniamy się doświadczeniami i kontaktami, po czym my finalnie decydujemy się zostać i przenocować, a oni chcą jechać dalej. Przed odejściem postanawiamy się pożegnać jeszcze z panem z tira, dostajemy jednak zaproszenie do jego przyczepy, która jest... chłodnią spożywczą! Na szczęście wyłączona i otwarta, bardzo przyjemna w środku, okazuje się być dużo lepszą alternatywą niż trawa i piasek koło Turków, którzy urządzają sobie nocną imprezę zakrapianą alkoholem (w nocy Allah nie widzi). Korzystamy wcześniej jeszcze siedząc z nim, sącząc nasz napój i słuchając o książkach i miejscach, które warto w danym kraju odwiedzić. Wśród Turków, w chłodni, z widokiem na wzgórza Zagrzebia, powoli odpływamy do krainy błogich snów. Nie mamy jeszcze pojęcia, jak ciężki będzie jutrzejszy dzień.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
autostopem

Agata i Krzysztof
zwiedzili 5% świata (10 państw)
Zasoby: 69 wpisów69 0 komentarzy0 9 zdjęć9 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
03.07.2012 - 22.07.2012
 
 
12.04.2012 - 17.04.2012
 
 
30.03.2012 - 30.03.2012